O Twórcach

Prawdziwie kraftowe ostre sosy

Ryszard

Polski ojciec Dzikiego Billa

Dlaczego robisz to, co robisz i co robiłeś wcześniej?

Jeszcze siedem lat temu, zanim zdecydowaliśmy się powołać do życia Dzikiego, miałem inną pracę. Lubiłem ją. Miała jednak kluczową wadę: brak kontaktu z ludźmi, którego potrzebuję. Dniami i nocami pracowałem jako tłumacz, aż do momentu, gdy okazało się, że jest problem.

Po tym jak rehabilitantka, do której zgłosiłem się z zupełnie inną sprawą, usłyszała, że zarabiam na życie siedząc, kazała mi zmienić pracę. To taka żartobliwa historia o tym, jak zacząłem działać nad Dzikim Billem.

Tak naprawdę to bardzo lubię robić nowe rzeczy i zaczynałem ich w swoim życiu sporo, byłem na przykład perkusistą, ale Dziki Bill to jest jedyna rzecz, którą rozwijałem powoli i ona nadal trwa.

W międzyczasie przyszedł taki moment, że trzeba było zrobić skok wiary i zacząć pracować na pełny etat. Skoro potrafię robić dobre ostre sosy, postanowiłem je robić pełną gębą. Z czasem zaczęli pojawiać się kolejni ludzie i nagle okazało się, że jesteśmy pracodawcą z prawdziwego zdarzenia.

Przybywało klientów, w których gusta chcieliśmy trafić, a wszystko miało swój cel i sens.

Co Cię w życiu rozgrzewa? Na co masz w nim największy apetyt?

Największy apetyt? Na nowe doświadczenia. Dlatego dużo rzeczy zaczynam, a mało kończę. Wyjątkiem, jest jak coś komuś obiecam  Bardzo lubię też być świadkiem tego, jak ludzie otwierają się na nowe doświadczenia. Uwielbiam pracować w Billu na stoisku i być z ludźmi, patrzeć jak im się zmieniają kolory twarzy, jak komentują to, co czują i jak reagują żywo.

Kocham też gotować! Eksperymentować, spotkać się w kuchni, wspólnie próbować, jeść i tworzyć. Dlatego raz na jakiś czas nie wytrzymuję i musi pojawić się nowy produkt. Osobiście twierdzę, że miejsce kobiety jest w kuchni. I miejsce mężczyzny też. Bo w kuchni jest po prostu dobre jedzenie. I przyjemności.

Z czym nie pójdziesz nigdy na kompromis – w Dzikim Billu i ogólnie w życiu?

Nigdy nie zgodziłbym się żeby z jakichś powodów ktoś był gorzej traktowany w pracy. Bez względu na powód. Pamiętam do dziś, jak opowiadałem koledze taką historię o jednej z moich pierwszych prac. To była praca fizyczna, a dokładniej inwentaryzacja studzienek telekomunikacyjnych, do których trzeba było wejść. Tam było brudno, czasem pracowaliśmy w trzydziestostopniowym upale i byliśmy cali pokryci błotem.

A potem trzeba było wrócić do domu. Jechałem wtedy komunikacją miejską i bardzo wyraźnie pamiętam jak jakaś grupka nastolatków postanowiła mnie wyśmiać. Wyglądałem i pachniałem strasznie. Pamiętam to uczucie bardzo wyraźnie. Pomyślałem sobie wtedy, że nikt nigdy nie powinien być tak traktowany. I to jest coś czego staram się trzymać do dziś. Przyznam, że jeszcze czasem nachodzą mnie takie myśli, że ktoś na coś zasłużył, że ktoś jest w tym miejscu, bo powinien. Walczę z tym u siebie i w Billu też nie ma na to miejsca. 

Co Cię napędza, sprawia, że Ci się chce?

Myślę że napędzają mnie dwie rzeczy Pierwsza: komplementy. To trochę tak, że każda dobra rzecz którą usłyszymy na temat Dzikiego Billa to dodatkowy powód, dla którego powstaje następna partia czy nowy sos.

To jest ciężka praca, często w oparach kapsaicyny i dobre słowa naprawdę dobrze na nas działają. Druga rzecz to jest tworzenie.

Ja na przykład nie jestem w ogóle utalentowany, jeśli chodzi o rysowanie czy malowanie. Nigdy nie będę też artystą plastykiem, ale mogę realizować się w kuchni. A kiedy ktoś jeszcze pochwali to, co ugotowałem to mnie to mega napędza. 

Kiedy słyszysz „jutro poniedziałek”, to…? Jakie są Twoje myśli?

Chyba tu kogoś zaskoczę, bo ja nie lubię poniedziałków. Poniedziałki są przerażające. To wtedy pojawiają się wszystkie błędy, które wypłynęły od piątku.

Za to uwielbiam wtorki. To jest moment, kiedy jest już mniej formalności, a góry papierów powoli topnieją i można się zabrać za prawdziwą pracę, którą dla mnie jest właśnie planowanie produkcji czy szukanie najlepszych źródeł papryk. Uwielbiam też copywriting i kręci mnie wypisywanie tych naszych dzikich tekstów.

Lubię poświęcać się temu, co kocham, czyli współpracy z ludźmi, interakcji w trakcie fajnej roboty na produkcji czy rozmowom z klientami. 

Jak zaczęła się Twoja przygoda z ostrością?

To jest fajna historia! Miałem współlokatora w akademiku, który kiedyś, trochę dla żartów, zamówił jakiś bardzo ostry sos. To był sos Blair’s, chyba Death Sos, jeden z tych bardzo popularnych, w małych buteleczkach. Zaczęliśmy więc gotować z użyciem tych sosów, a kiedy gotowaliśmy, to robiła się tak gęsta atmosfera, że nikt nigdy nam nie przeszkadzał.

Jak nam się buteleczka skończyła to chcieliśmy kupić następną, ale okazało się że to spory wydatek. I tak zaczęła się zabawa, bo ruszyłem z robieniem ostrych sosów sam. Najpierw z suszonych papryk, potem przerzuciłem się na świeże. Oczywiście, nadal testując też różne kupne sosy. Po pewnym czasie zorientowałem się, że większość tego, co jest importowane do Polski to bardzo octowe produkty zalane cukrem.

Stwierdziłem, że jesteśmy w stanie zrobić to lepiej. Nie byłem wtedy świadomy, że w Europie są jakieś inne marki, które już wtedy robiły to dobrze, bo jeszcze nie były u nas dostępne. Natomiast w tamtym czasie w Polsce na pewno jeszcze nikt nie produkował na żadną większą skalę sosów, które smakowałyby po prostu papryczkami, od których pochodzą. Ta przygoda z ostrością rozkręciła się do dzisiaj, bo ciągle jest coś do zrobienia i czuję, że można wymyślić jeszcze sporo w tej kwestii. 

Czy prawdziwi mężczyźni płaczą przy paprykach?

Mężczyźni przy ostrych paprykach mazgają się jak dzieci zostawione w przedszkolu. Ten gaz łzawiący powala wszystkich. Podczas produkcji on po prostu dociera wszędzie, choćby nie wiadomo ile masek i okularów było na twarzy. Nie ma siły, żeby w czasie pracy nie poprawić tych elementów ochronnych. Dotykasz na chwilę skóry i… Trzeba przyznać, że niektórzy traktują ostre sosy jak skoki na bungee.

Próbując ich, chcą sobie lub innym coś udowodnić. Pamiętam chłopaka, który podszedł do naszego stoiska, zjadł od razu sporą porcję, mimo naszych ostrzeżeń, odszedł na kilka metrów i zaraz zobaczyliśmy jak zmieniają mu się kolory na twarzy… Po chwili wrócił i przyznał, że to jednak była ostra brawura. 

Najgłupsza wg Ciebie mądrość ludowa, powiedzenie czy powtarzany w kółko mit. 

“Dla chcącego nic trudnego”. To nie jest tak, że ja sam z siebie chciałem robić wiele różnych rzeczy w życiu i ich nie skończyć. Niektóre okazały się po prostu za trudne. Nie wszyscy mamy te same zdolności czy te same szanse. Nie każdy może malować, nie każdy może grać na instrumentach, nie każdy może świetnie gotować czy szybko biegać.

Takie przeświadczenie, że każdy wszystko może to według mnie bełkot, który teraz się wszędzie niesie. Irytuje mnie to straszliwie. 

Co robisz, kiedy czujesz, że wzbierają w Tobie trudne emocje?

Jak grają we mnie trudne emocje, to dzwonię do Williama. Jest świetnym wsparciem moralnym, cokolwiek się dzieje. To jest w ogóle moja reakcja obronna czy może ochronna, że ja gadam. Jeśli w firmie dzieje się coś takiego, co wymaga rozwiązania, to nie ma szans żeby w ciągu pięciu minut wszyscy pracownicy się o tym nie dowiedzieli. Wszyscy razem nad tym myślimy, szukamy rozwiązania.

Nie wiem czy to jest dobra strategia, ale ja po prostu w ten sposób przetwarzam problemy i wypracowuję rozwiązania. 

Czego nauczył Cię Dziki Bill?

Dziki Bill nauczył mnie tego, że choć nie do wszystkiego można się przygotować, to trzeba próbować. Nauczył mnie też, że pośpiech jest złym doradcą. I żeby robić swoje. Jeśli człowiek zaczyna się za bardzo rozglądać na boki to traci właściwą perspektywę.

Dlatego przede wszystkim pracujemy nad tym, by zawsze oferować dobrą jakość sosów. I tego się trzymamy.

Za co dałbyś się pokroić?

O ile lepiej nie dawać się za nic pokroić, bo można kiepsko skończyć, o tyle bardzo ważną dla mnie rzeczą jest hierarchia wartości. Świadomość tego, że prowadząc firmę, zysk jest ważny, ale nie może być ważniejszy od jakości tego, co chce się wyprodukować.

W naszym wypadku i zysk, i jakość już są, ale żadna z tych dwóch rzeczy nie może być ważniejsza od ludzi, którzy u nas pracują. To jest jak z drabiną, gdzie każdy szczebelek jest istotny. Jeśli zagubi się gdzieś ta hierarchia to można produkować bardzo dobre sosy i być jednocześnie nieuczciwym kontrahentem albo produkować tanie sosy, ale być beznadziejnym pracodawcą.

Dla mnie jeśli pewien szczebelek w tej drabinie się złamie lub będą ułożone źle w hierarchii, to taka drabina jest do wyrzucenia, a całość się zawali. Ludzie, jakość, zysk. Tak to widzę.

William

Amerykański ojciec Dzikiego Billa

Dlaczego robisz to, co robisz i co robiłeś przedtem?

Od dziecka wiedziałem, że chcę pomagać ludziom. Jestem terapeutą i pracuję z parami, rodzinami, pojedynczymi osobami i dziećmi, które przechodzą przez trudny czas. Wspieram ich w odbudowywaniu wzajemnych relacji. 

Chciałem stworzyć firmę, która robi coś dobrego dla świata. Jako Dziki Bill chcemy być świetnym miejscem pracy, gdzie załogę traktuje się życzliwie, sprawiedliwie i z szacunkiem. 

Chciałem stworzyć modelowy biznes, jeśli chodzi o podejście do klientów, partnerów i ludzi, z którymi pracujemy, a zysk wykorzystuje się, by wnosić pozytywny wkład w społeczeństwo. Dużą częścią mojej motywacji jest historia mojego pradziadka, który był właścicielem fabryki, a jednocześnie ukochanym członkiem naszej rodziny. Zatrudniał wielu ludzi, którzy potrzebowali pracy i gdyby nie on, być może nie dostaliby jej nigdzie. Dając im pracę, przywracał im godność i zapewniał godziwe warunki. Chciałem pójść w ślady pradziadka i być jak on. 

Co Cię w życiu rozgrzewa? Na co masz w nim największy apetyt?

Poza podbojem świata, zniszczeniem konkurencji i usidleniem ludzkich mas przemożną siłą ostrych sosów, lubię spokojne życie. Uwielbiam uczyć się rolnictwa, teologii i psychologii, czytać science fiction, spędzać czas z rodziną i rozmyślać o sensie życia.

 Z czym nie pójdziesz nigdy na kompromis – w Dzikim Billu i ogólnie w życiu?

Dobra obsługa klienta to najważniejsza kwestia, w której nie uznaję kompromisów. Na świecie jest wystarczająco dużo dupków i sytuacji, w których poziom obsługi klienta sprawia, że mam ochotę strzelić sobie w łeb. Nie chcemy się do tego dokładać. Kupno ulubionego ostrego sosu nie powinno być bolesnym procesem, cierpienie ma zaczynać się dopiero po otwarciu butelki. Chcemy, żeby ludzie byli traktowani z szacunkiem i czuli, że się o nich troszczymy, kiedy wybierają Dzikiego Billa.

Co Cię napędza, sprawia, że Ci się chce?

Wiele z tego, co robię, to dążenie do harmonii i pełni. Można powiedzieć, że moją życiową misją jest wprowadzanie większej harmonii ze sobą, innymi, Bogiem i stworzeniem. Chcę robić to też w Dzikim Billu – sprawiać, żeby był narzędziem wprowadzania pełni i harmonii. 

Kiedy słyszysz „jutro poniedziałek”, to…? Jakie są Twoje myśli?

Wybierając się do pracy w Dzikim Billu zawsze czuję radość i ekscytację. Nie jest to dla mnie harówa – bo jestem w Dzikim Billu tylko raz na tydzień. Resztę poświęcam na moją pracę terapeuty. Ale codziennie rozmawiamy z Ryszardem, rozwiązujemy problemy i razem podejmujemy decyzję. Fajnie mieć taką odskocznię od swojej pracy i zająć się dla odmiany czymś innym niż grzebaniem w trudnych relacjach.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z ostrością?

Zacząłem eksperymentować z ostrym jedzeniem w liceum. Ostra kuchnia jest popularnym elementem kuchni amerykańskiej, łączącej różne kultury świata – w tym Meksyku, Tajlandii i różnych krajów afrykańskich. Uwielbiam dobrą meksykańską kuchnię. Pamiętam, że jako nastolatek poszedłem do meksykańskiej restauracji i zamówiłem najostrzejsze danie z menu, przekonany, że jestem dość twardy, żeby mu podołać. Zjadłem je płacząc, smarkając i cierpiąc. A za tydzień wróciłem i zrobiłem to samo  Kiedy przyjechałem do Polski, odkryłem, że nie ma tu za bardzo dostępu do ostrych sosów – w sklepie znalazłem tylko pikantny ketchup i pomyślałem, że to chyba jakiś żart. W ogóle nie był ostry. To musiało się zmienić. 

Czy prawdziwi mężczyźni płaczą przy paprykach?

No pewnie! Wiele razy miałem łzy w oczach jedząc ostre sosy – nie mówiąc już o ich gotowaniu. Najgorzej jest, kiedy dotkniesz ostrej papryczki, a potem swojego oka. Prawdziwy ból. Super jest też obserwować, jak na festiwalowych konkursach napakowani goście płaczą po zjedzeniu naszego najostrzejszego sosu. Lubię myśleć, że to łzy szczęścia.

Najgłupsza wg Ciebie mądrość ludowa, powiedzenie czy powtarzany w kółko mit.

Myślę, że jednym z najgorszych funkcjonujących mitów jest twierdzenie, że żeby odnieść sukces, trzeba być pracoholikiem. Jestem wielkim zwolennikiem równowagi między życiem a pracą. Nie musisz pracować 80 godzin na tydzień, żeby odnieść w życiu sukces. Nie musisz koniecznie spieprzyć swojego życia rodzinnego ani społecznego, żeby prowadzić kwitnący biznes. Dla mnie ważne jest, żeby spędzać dość czasu z dziećmi, żoną i przyjaciółmi, mieć czas na odpoczynek i robienie tego, co mnie cieszy. Chcemy, żeby nasza firma była miejscem, gdzie szanuje się tę równowagę. Chcemy intensywnie pracować, kiedy jest na to czas, a jednocześnie nie dopuścić do tego, żeby nasza praca przesłoniła wszystko inne. 

Co robisz, kiedy czujesz, że wzbierają w Tobie trudne emocje?

Dzwonię do Ryszarda i gadamy o tym. Kiedy jestem na niego wściekły, otwarcie o tym rozmawiamy. Czasem jestem po prostu sfrustrowany jakąś sytuacją i pomaga sam fakt, że jest ktoś, komu też zależy na firmie i wysłucha mojego marudzenia. Opowiadam mu też o tym, jak chciałbym się zemścić na firmach, które chcą nas oszukać, ale Ryszard wie, że zazwyczaj żartuję… Zazwyczaj.

Czego nauczył Cię Dziki Bill?

Zawsze wszystkim opowiadam, że Dziki Bill to moje studia magisterskie z biznesu. Uczę się wszystkiego na temat tworzenia firmy po prostu to robiąc. Musiałem dużo się dowiedzieć o marketingu, sprzedaży, procesach produkcyjnych, HRze, strategiach biznesowych, współpracy z różnymi ludźmi. O wszystkim. Uwielbiam to. Super jest uczyć się na błędach i własnym doświadczeniu i dzięki temu się rozwijać.

 Za co dałbyś się pokroić?

Hmm… Za rodzinę. I focze dzieci. Są takie śliczne.

Dziki Bill footer image
Przez kilka ostatnich lat pracowaliśmy nad tym, by stworzyć wyjątkową recepturę i podzielić się ze światem zaskakującymi smakami. Sosy Dziki Bill powstają z naturalnych składników i tylko z najlepszych papryczek. Dlaczego? Bo gotowanie i jedzenie są ważne.
DzikiBill © All Rights Reserved.

Właścicielem strony jest firma Dziki Bill s.c. Ryszard Sierotnik, William Shaw z siedzibą w 41-500 Chorzów, Rynek 11, Ryszard@dzikibill.pl